Miała być aksamitnie kremowa, warzywna na kiełbasie, ale nie było części rzeczy.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że po tylu miesiącach jedzenia zup gotowanych na wywarach warzywnych, obecna nie smakowała nawet mojemu mężowi, bo jednak kostkę łatwo wyczuć.
I pomyśleć, że moja mama uchodziła za nowoczesną gospodynie u wszystkich sąsiadów i zazdroszczono jej wszem i wobec, bo tata przywoził jej z Czechosłowacji wielkie opakowania Vegety, na której było gotowane wszytko :) Tak to czasy się zmieniają.
Czy ja coś zapamiętam z tego zupnegoroku? Czy utrzyma mi się wyczulony smak i zapach? Czy będę rozróżniać przyprawy, którymi jest doprawione jedzenie? Nie sadzę. Nie ma się co łudzić :)
Dwa dni temu pośród teczki zapomnianych, różnych papierzysk, znalazłam dwie i pół strony zadań ze studiów. Takie pierdoły to były wtedy.
Teraz żałuję, że nie zostawiłam sobie rozwiązań tych wtedy prostych zadań. Chociaż, co by to zmieniło? Czy patrząc na nie wiedziałabym, co czytam? :)
Jak studiowałam, to kiedyś teściowa zadzwoniła do mojego męża, że ma super ciężką całkę, czy może będę mogła gdzieś znaleźć coś podobnego, albo kogoś będę mogła zapytać. Spojrzałam na kartkę i rozwiązałam na stojąco, nawet nie zaglądając do jakiejkolwiek książki. Taaaaa, super wspomnienie. Dobra, czas na konkluzję.
Konkluzja jest taka, obecnie co nieco wiem o gotowaniu. O gotowaniu zup. Gdy przestanę gotować, ten blog będzie tylko mglistym wspomnieniem tego czasu, gdzie cokolwiek więcej wiedziałam o tym, czym jest gotowanie :)
"Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn." Arystoteles