poniedziałek, 14 grudnia 2015

348. poniedziałkowe danie dnia

Jak gdzieś idę, to zawsze sprawdzam, albo pytam, co jest daniem dnia, lub elokwentnie mówiąc, co szef kuchni poleca. Przynajmniej mam większą pewność, że jest świeże. Chociaż pewnie nie zawsze. Może i na tony jest czegoś, i trzeba wcisnąć, żeby się nie zepsuło?

Dzisiaj się zdziwiłam. Poszłam sobie do krawcowej, żeby mi skróciła firanki, a tu się dowiedziałam, że primo: będzie jutro, secundo: nie mam co liczyć, że mnie przyjmie, bo jest przed świętami i jest dużo pracy!


No, no, no, zostało to powiedziane tonem, jakby pani odganiała muchę, i poza tym ja się pytam: gdzie to bezrobocie w Polsce? Do którejkolwiek bym nie poszła krawcowej, ta zawsze, ale to zawsze każe się prosić o łaskę audiencji i łaskę dostąpienia do jej fachowych usług. Nie dziś, nie za tydzień, proszę przyjść w środę, no dobrze wezmę, ale najwcześniej w czwartek za tydzień itp. A potem przychodzisz, a ona mówi a to pani, to będzie za 20 minut i ... bezczelnie na moich oczach bierze i zaczyna szyć ... a ty tuptasz jak osioł ... Serio, nie poznałam jeszcze pani od szycia, która by mnie potraktowała serio. Jednym słowem: trza się prosić i czekać!

A i zapomniałabym: i zdać się na łaskę zrozumienia i zapłacić. No bo każda krawcowa wtrąci swoje trzy grosze i zrozumie, tak jak zrozumie, co chcemy. W przypadku firanek, niby nic nie można spieprzyć (chociaż, chociaż, niech sobie no przypomnę ile czasem cyrów było...), to już w przypadku przeróbek np. zwężenia spodni jest pole do popisu. Nie to żebym się wyzłośliwiała, chociaż ;)

Tak więc, moja babciu Stefciu, miałaś racje dając mi maszynę do szycia, gdy byłam w podstawówce. Dzięki temu nauczyłam się i szyć, i mam na czym szyć, i pokazuję wielki język: nie wrócę po świętach, sama se zrobię. Amen :)


"Nie talent to, lecz charakter!" H. Heine