środa, 4 listopada 2015

308. z koźlarza czerwonego & kaszy jęczmiennej

Nie chciałam klasycznej grzybowej, tylko coś innego. Wyszła ok.

Znalazłam dziś swoje pierwsze nuty. Książkę z której uczyłam się podstaw gry na pianinie. Ehhh jakie odległe czasy, niemalże prehistoria :)

Mieszkałam w miasteczku gdzie nie tylko była szkoła muzyczna (którą parę lat temu jednak zlikwidowali, bo podobno musieli oddać kamienice, w której się znajdowała, słaby pretekst) ale też ognisko muzyczne. I to tak komfortowo usytuowane, że można było na łapkach tam chodzić, bez angażowania kogokolwiek w opiekę. Chociaż, jak na to patrzę teraz, to pewnie ja bym woziła swoje dziecko...dzisiaj każdy wozi,chociaż jeszcze nie jestem i nie byłam standardową soccer mom ;)

Moja pani od muzyki miała cieniutkie paluszki i podejrzewaliśmy, że nic nie je całymi dniami, bo była tak filigranowa, że przy mocnym wietrze na pewno musiała nosić kamienie w kieszeniach. Dodatkowo była samą dobrocią. Przy niej lekcje były pełne spokoju i miłości do muzyki. Gdybym miała lepsze ucho i zacięcie to na pewno mogłabym nic innego nie robić tylko grać i grać i grać i grać, bo przy niej było to takie łatwe!

A tak to tylko smutna opowieść wyszła chlip chlip ;) a tę na dole akurat bardzo lubiłam grać, pamiętam to :)


"Muzyka jest kwintesencją, skrajnie zwięzłym komunikatem, jest tym, co istnieje poza naszym słuchem, postrzeganiem, świadomością. To najwyższy stopień platonizmu, eidos, który spada z niebios w najczystszej postaci." L. Ulicka Zielony namiot