Chciałam zjeść, coś w drodze na termy lub powrotej. Niestety nie udało mi się upolować pozycji, jakiej bym nie gotowała.
Jestem rozczarowana. Albo wybór moich miejsc był zupełnie nietrafiony, albo dzisiejszy dzień, był lewy... A ja naprawdę dziś nie miałam ani czasu, ani ochoty na gotowanie...
Zmęczenie. Wszystkim. I atrakcjami i ich znikomą ilością. I monotonią i brakiem stabilizacji. Cokolwiek robię obecnie, chciałabym się tak odłożyć na chwilę na półkę i odpocząć. Taki spadek nastroju, chandra, posępność, brak uśmiechu.
No może aż tak kompletnie źle nie jest, ale dobiło mnie wczoraj uświadomienie sobie, że jesteśmy zależni od innych. Od kultury, w tym religii, w jakiej się wychowujemy i egzystujemy, od czasów, w których żyjemy, od rodziców, dziadków i rodzeństwa i swojej rodziny, od tych których spotykamy na codziennej drodze i z którymi przychodzi nam zostać dłużej np. w pracy.
To inni decydują o nas, a nie my sami o sobie, jak zawsze się lubię okłamywać. Hasło jesteś kowalem własnego losu, jest tylko połową prawdy. Niestety.
Dzisiaj inaczej rozumiem powiedzenie Jak Bóg da...